wtorek, 2 lipca 2019

Euro Trip dzień 1

Witajcie ponownie.

Okazało się z okazji chronicznego braku czasu rok na blogu nic się nie działo. Ale mam kaprys go reaktywować, a okazją jest tygodniowy urlop objazdowy po Europie. Zdarzyło się tyle więc warto to opisać, a noż widelec kogoś to zainteresuje :)

Wypad zaczął się dziwnie, bo zaczęliśmy go wizytą na Dniach Bolesławca, który jest blisko działki na której wypoczywaliśmy. Zjedliśmy frytki na straganie, posłuchaliśmy fałszujących pań w ludowych strojach i w drogę w kierunku Austrii. Czekało na ponad 6 godzin w aucie więc kawałek jest. Kierowca był niestety jeden (https://www.instagram.com/witek22323/ polecam obserwować) więc lekko nie było.

Pierwszy namiar miałem na miejscowość Feichtenbach. Miało tam znajdować się opuszczone sanatorium. Dojechaliśmy na godzinę 4 i mieliśmy jeszcze chwilę, żeby zdrzemnąć się w aucie. 
Oczywiście dostałem opr od mojej dziewczyny Agaty za brak dokładnych kordów, ale nie znalazłem ich więc trzeba było szyć.

Po 3 godzinach drzemki zaczęliśmy szukać. Podjechaliśmy po wielką górkę i zobaczyliśmy sanatorium z góry. Punkt widzenia zakłócił naszą percepcję i zaczęliśmy błądzić po górkach i dołkach, z naciskiem na górki. Po 20 minutach wspinaczki po jakimś znaczonym szlaku przytomnie stwierdziliśmy, że nie może mieścić się za wysoko, bo jak by się tam wjechało autem. Okazało się, że byliśmy całkiem blisko, a lataliśmy po górach jak kretyni.



Samo sanatorium. Powstało w 1904 roku założone przez dwóch specjalistów od płuc Hugo Krausa i Arthura Baera.
 Było to miejsce ekskluzywne z 90 łóżkami i pięknym wystrojem.



Głównymi pacjentami byli mieszkańcy Europy Wschodniej, ale zdarzali się goście z Ameryki Południowej. Mimo wysokich cen sanatorium miało bardzo duże obłożenie.
Wraz z dochodzeniem Hitlera do władzy zaczyły się mroczne czasy dla tego miejsca. Naziści postanowili stworzyć tam jeden z wielu ośrodków Lebensborn, które służyły do zapładniania i rodzenia aryjskich dzieci przez niemieckie kobiety. Szef SS Heinrich Himmler wymagał od swoich żołnierzy przynajmniej kilku nowych aryjczyków. Zresztą na dokumentach z sanatorium znalazło się wiele aktów urodzenia dzieci, których ojcem chrzestnym był szef SS.

A co się stało z założycielami.

Hugo Kraus gdy dowiedział się o planach przekształcenia sanatorium w Lebensborn podjął się próby samobójczej i zmarł 3 dni po niej.


Arthur Baer pod wpływem przesłuchań Gestapo zrzekł się praw do budynku i zmarł zubożały w Pardubicach na terenie Protektoratu Czech i Moraw gdzie zbiegł.

Po wojnie krótko w budynku przebywały niedożywione dzieci z Wiednia. Później budynek sprzedano i uległ przebudowie.

Przez lata budynek był zagospodarowany i modernizowany. Wybudowano m.in basen. Od 2002 roku nic się na miejscu nie dzieje. Budynek jest koszmarnie zniszczony. Zdjęcia, które znalazłem w internecie zachęcały do wizyty, ale niestety to już przeszłość. Mimo położenia w małej wiosce nie obronił się przed inwazją wandali.







Obiekty za granicą zwykle są lepiej zachowane, ale jak widać nie wszystkie.





Rekompensatą były genialne widoki na otaczające góry i to był największy plus odwiedzenia tego miejsca.




Następnym punktem miały być kolejne miejsca w Austrii. ale z racji logistyki zmieniliśmy plany i postanowiliśmy jechać na drugi punkt czyli Wenecje.

Droga była masakryczna. Temperatura rosła, a 9 godzin w aucie nawet w zimne dni to żadna przyjemność. Ale widoki były niesamowite. 








Dojechaliśmy na miejsce ok godziny 21 i postanowiliśmy znaleźć nocleg. Z racji, że wypad był budżetowy i spaliśmy gdzie popadnie postanowiliśmy rozbić się na obrzeżach.

Nie jestem osobą wybredną więc skierowaliśmy się w nie uczęszczane okolice, które mieściły się koło terminalu kontenerów. Szybko zrezygnowaliśmy z tego miejsca ponieważ ulicę przekroczył szczur wielkości jamnika (tak to jest możliwe). Z braku innych opcji i zmęczenia stanęliśmy na pobliskiej stacji i poszliśmy spać. W środku nocy byliśmy mocno obserwowani przez gości stacji i przejeżdżających cyganów. Mogli się dziwić autu na polskich blachach z nogą wystającą przez okno.

C.D.N

niedziela, 26 listopada 2017

Sekrety Łęczycy i okolic


Witajcie po dłuższej przerwie. 

W dzisiejszym wpisie zgłębimy nieszablonowe miejsca, które udało nam się odwiedzić będąc w okolicach Łęczycy.

Wycieczkę „szlakiem zapomnianych” zaczęliśmy niedaleko Łodzi. Zaledwie w odległości kilku kilometrów od Strykowa znajdują się Bratoszewice. Zwykła i cicha wieś powstała w XV wieku nie byłaby gratką, gdyby nie zabytkowy pałac umiejscowiony wśród pobliskich budynków. Zbudowany na początku XX wieku (lata 1921-1922) z myślą o rodzie Rzewuskich jest ciekawą, choć zapomnianą perłą na mapie okolicy.






Po II wojnie światowej mieściła się tam szkoła rolnicza, a po 1969 roku budynek przybrał funkcję biurowo-mieszkalną. Niestety jeszcze tego samego roku spłonął. Ten moment wyznaczył dalsze, niestety smutne losy tego zabytku.






Wejście do środka w obecnych warunkach atmosferycznych przy wątłym stanie konstrukcji dachowej, byłoby nierozsądne i zagrażające naszemu bezpieczeństwu. Poprzestaliśmy na fotografowaniu bryły z zewnątrz. Ona też wystarczająco dużo potrafi powiedzieć o swojej historii.





Pałac otacza park i budynki gospodarcze. Możemy sobie tylko wyobrazić jak pięknie prezentowałaby się odrestaurowana bryła budynku na tle okolicznej zieleni.




Jednak to miejsce ma genialny potencjał. Być może w przyszłości błyśnie blaskiem na nowo.



Po sentymentalnej wizycie w Bratoszewicach udaliśmy się do Leśmierza.



W 1838 roku bracia Bogusław i Wilhelm Werner postanowili zbudować cukrownię. Ponadto wznieśli też okoliczną szkołę, kościół i szpital oraz ufundowali stypendia dla utalentowanej młodzieży.



Dzisiaj ten monumentalny budynek wzbudza zainteresowanie nie tylko okolicznych inwestorów, ale jest też gratką dla poszukiwaczy wspaniałych industrialnych kadrów. Obecnie przeznaczony jest na sprzedaż i szuka inwestora. Niezwykle inspirujący i przede wszystkim na tle Leśmierza - całkowicie wyjątkowy! 










Jednak im bliżej Łęczycy, tym bardziej byliśmy podekscytowani.

Wjeżdżając od miasta od strony Leśmierza natrafimy na bardzo ciekawe miejsca. Przy obecnej aurze stają się jeszcze bardziej tajemnicze i wymowne. Jednym z nich jest zapomniany Cmentarz ewangelicko-augsburski. Samo przebywanie w tym miejscu daje poczucie odrealnienia -  w kontekście okolicznych zabudowań fabrycznych. Nagrobki potwierdzają, że powstał w okolicach lat 40 XIX wieku.



Zaklęte posągi i grobowce skrywają tajemnice obywateli narodowości niemieckiej. Przez lata to miejsce utożsamiano głównie z germańską społecznością.



To piętno spowodowało, że po wojnie cmentarz był dewastowany przez lokalną społeczność mimo tego, że ewangelicka ludność miała znaczący wpływ na rozwój i rozkwit miasta.



Spotykamy tam również groby żołnierzy z I wojny światowej, zarówno niemieckich jak i rosyjskich. Na szczęście dzięki inicjatywie lokalnego nauczyciela Mirosława Pisarkiewicza cmentarz został gruntownie uporządkowany.



Zaraz obok cmentarza w latach 1953-1990 znajdowała się kopalnia żelaza.



Oczywiście jej pokłady zostały zalane, a dzisiaj jedynie możemy podziwiać szyb, okoliczne hałdy i zalew miejski pozostały po wykopkach. Niestety nie dane było nam wejść na górę, by przedstawić panoramę pokopalnianej okolicy. Dlatego możecie obejrzeć kadr zza płotu.

Przedostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy był dawny klasztor ojców Dominikanów i stare, nieczynne już więzienie. Patrząc na sama bryłę budynku mamy raczej poczucie, że oglądamy obiekt z  końca XIX wieku. Jednak nic bardziej mylnego. Sama budowla liczy sobie blisko 700 lat. Oczywiście ewaluowała na przestrzeni kolejnych wieków, ale właśnie ten fakt czyni ja wyjątkowym. Skrywa wiele tajemnic zachowując jednocześnie charakter minionych wieków.






Więzienie mieściło się w dawnym klasztorze ojców dominikanów, który powstał pod koniec XIII wieku. Budowla spłonęła w XVII wieku. Klasztor i kościół był otoczony murami obronnymi i taki stan obecnie widzimy. Dzisiaj możecie go odwiedzić jednak tylko za zgodą lokalnych władz. W 1799 roku obiekt został zamieniony przez władze pruskie w zakład karny.  W tej formie funkcjonował przez ponad 200 lat. 



Obecnie miejsce jest obiektem inspiracji artystów, którzy wykorzystują tę płaszczyznę do prezentowania własnych projektów. Stąd niekiedy możecie być obserwatorami zorganizowanych wystaw lub heppeningów artystycznych.





Pokój zdobiony malowidłami tworzonymi przez tamtejszych więźniów.






Klatka schodowa która pamięta czasy klasztoru. Jedyna pozostałość niosąca tak wielkie wpływy tamtych czasów.



Widoczny na zdjęciu powyżej karcer - cela, przeznaczona do odosobnienia najbardziej niebezpiecznych więźniów.



Ale miało być zaskakująco i niesztampowo.



Łęczycki odział Archiwum Państwowego w Płocku skrywa coś niezwykłego - zabytkowe macewy.



Wiążą się one bezpośrednio z żydowskim cmentarzem w Łęczycy, który założony został w II połowie XV wieku.



Nie pozostało po nim wiele. Dzięki wysiłkom archiwum pozostałości macew znalazły swoje miejsce w podziemiach budynku, tworząc unikalną ekspozycję.



Naniesione na płótno dowody osobiste łęczyckich żydów wywierają na nas piorunujące wrażenie. Czuć realność ludzi, miejsc i historii.



Przyszedł czas na podsumowania nie tylko posta ale także naszej wędrówki. Pogoda była mroczna, wiadomo listopad tego dnia nie rozpieszczał, jednak widok z wieży i tak powinien Was zadowolić. Co myślicie? Czuć tajemnice?


Do następnego!! #promuje lodzkie